Czasy są ciężkie, trzeba radzić sobie samemu. Kopalnie, jak drzewiej to było, nie łożą już na utrzymanie zespołów. Orkiestry dęte nie są więc tak duże jak kiedyś. Przeważnie liczą dwadzieścia, trzydzieści osób. Minimum to dwunastu muzyków. Maksimum – nie ma górnej granicy. Obojętnie, czy jest ich kilkunastu, czy kilkudziesięciu, gdy grają, ludzie wiedzą, że w orkiestrach dętych jest jakaś siła!
Stanisław Śliwka, rudzianin, ma 29 lat i można rzec, że jest widocznym symbolem owej siły, o której śpiewała kiedyś Halina Kunicka (młodzi, jeśli nie wiedzą, kto zacz, niech znajdą to nazwisko w Wikipedii). Wszyscy go widzą, rzuca się w oczy. A jak ma być inaczej, gdy gra się na taaakiej trąbie?
– To jest suzafon, największa z tub. Nigdy jej nie ważyłem, ale będzie miała szesnaście kilogramów. Gra się na niej tak samo jak na znacznie mniejszej tubie, tylko orkiestra z suzafonem ładnie wygląda. Tak po prawdzie to sądzę, że ten instrument wymyślono z takich właśnie względów – uważa Stanisław Śliwka.
W Wikipedii napisali: „Suzafon – instrument dęty blaszany z grupy areofonów ustnikowych, odmiana helikonu o bardzo dużej czarze głosowej znajdującej się nad głową grającego. Został skonstruowany w 1898 r. według pomysłu kapelmistrza i kompozytora Johana Philippa Sousa i stąd nazwany suzafonem (potocznie w orkiestrach dętych zwany słoneczkiem). Najczęściej używany w stroju B, rzadziej w Es, używany w wielkich orkiestrach dętych oraz w orkiestrach tanecznych, dixielandowych i muzyce jazzowej”.
Gdy niedawno w Rudzie Śląskiej był festiwal dęciarzy, spośród pięciu orkiestr tylko jedna miała w swym składzie suzafonistę: Orkiestra Dęta KWK Pokój!
W 1996 r. nie założył rockowej kapeli…bo zakładać jej nie zamierzał. Za to wylądował w orkiestrze dętej, powstałej z połączenia dwóch: tej z Pokoju z tą z Walentego-Wawelu
***
Suzafonista lekko nie ma. Nie tylko dlatego, że instrument jest ciężki i trzeba zdrowo weń dmuchać, by brzmiał prześlicznym basem. Nie ma lekko, bo granie nie jest źródłem utrzymania dla Stanisława Śliwki. Od dziewięciu miesięcy jest pracownikiem Bielszowic, pracuje na dole, jest ślusarzem…
– Ćwiczymy raz w tygodniu, w czwartki, więc przychodzę ze dwa razy w miesiącu, zależy od tego, na której zmianie robię. Za dnia ćwiczę w domu. Sąsiadów już do mojego suzafonu przyzwyczaiłem. Izę – znaczy się, moją żonę, również…
Jak się zostaje najbardziej rzucającym się w oczy elementem orkiestry dętej?
– Z przypadku – odpowiada i w skrótowym ujęciu przedstawia historię o tym, jak miał być skrzypkiem, a został trębaczem największego kalibru.
Po pierwsze w rodzinie Śliwków są kultywowane dwie tradycje: muzyczna i górnicza. Chłopy pracują albo pracowały w górnictwie. Wszyscy Śliwkowie, no – prawie wszyscy, mają w sobie pociąg do aktywnego muzykowania. Stanisław ma dwóch braci i cztery siostry. Wszyscy grają. Z najstarszym, Piotrem, gra w OD KWK Pokój. Kiedy był małym chłopcem, familia widziała w nim skrzypka. Wysłali więc Stasia do szkoły muzycznej. Paganinim nie został, bo tak się jakoś życie potoczyło, że edukację muzyczną w klasie skrzypiec skończył po pięciu latach. Niby niedużo, ale może powiedzieć, że ma po części muzyczne wykształcenie…
W 1996 r. nie założył rockowej kapeli…bo zakładać jej nie zamierzał. Za to wylądował w orkiestrze dętej, powstałej z połączenia dwóch: tej z Pokoju z tą z Walentego-Wawelu. Znalazł się wśród dwudziestu werblistów. W tym miejscu trzeba wyjaśnić, że werblista w orkiestrze dętej to podstawowy stopień wtajemniczenia. Można rzec, że jest z nim jak z pomocnikiem w kuchni. Jeśli chcesz być instrumentalistą lub kucharzem, wpierw musisz swoje odsłużyć w charakterze werblisty albo pomocnika…
W werble długo nie bębnił. Za namową brata niedoszły skrzypek, przeszedłszy przez orkiestrową unitarkę, stał się trębaczem. I trąbił w OD KWK Pokój przez pięć lat, do czasu, gdy w 2003 r. Ministerstwo Obrony Narodowej upomniało się o niego. Wojo, ma się rozumieć, przeżył w orkiestrze, gdzie gra się bardziej na rozkaz niż z własnej woli. Na szczęście długo to nie trwało i Stanisław Śliwka mógł kontynuować karierę w górniczej orkiestrze.
– Pewnego dnia, już dokładnie nie pamiętam, kiedy to było, nasz kapelmistrz, Jacek Kampa, pracownik kopalni Pokój, spytał się: Stasiek, a nie grałbyś na tubie? No to zacząłem grać. Brat mnie uczył. Szybko opanowałem technikę. I na tubie, choć wygląda ona inaczej niż ta zwykła, gram do dziś. Lubię to, granie mnie nie nudzi, więc czego jeszcze można chcieć?
Orkiestra, w której gra nasz suzafonista, to firma z długoletnią tradycją. Założono ją w 1922 r. Od 1993 r. orkiestrę prowadzi wspomniany Jacek Kampa. Gra w niej 70 osób. „Od 1.11.2008 r., realizując zalecenia Kompanii Węglowej SA, orkiestra działa na nowych zasadach finansowo-prawnych. Wielomiesięczny wysiłek zarządu orkiestry i przedstawicieli kopalni Pokój zaowocował rejestracją Rudzkiego Stowarzyszenia Kulturalnego – Orkiestry Dętej KWK Pokój” – piszą na jej stronie internetowej.
Orkiestrę tworzy dziesięć sekcji: flety, klarnety, saksofony, kornety, trąbki, waltornie, tenory i barytony, puzony, perkusja i tuby. Najstarszy muzyk OD ma 71 lat, najmłodszy – 15.
***
Dobra orkiestra dęta musi umieć grać i do tańca, i do marszu, i do różańca.
– Raz w roku gramy na pogrzebach, na pogrzebach naszych muzyków. To smutne, ale tak to jest, że gra się nie tylko w wesołych sytuacjach. To granie trzeba lubić, nawet gdy przychodzi grać na pogrzebach.
Nic jednak w naturze nie ginie. Jeśli za dwadzieścia lat w Polsce będą jeszcze kopalnie, jeśli będą jeszcze górnicze orkiestry, jeśli w ogóle ludzie będą chcieli słuchać dęciarzy, to kto wie, czy Stanisław Śliwka nie będzie grał razem z synem…
– Grześ ma już trzy lata i już ma swoją trąbkę!
Więcej na temat: orkiestry dęte, suzafonźródło: Trybuna Górnicza
tekst i zdjęcie: Andrzej Bęben
Opublikowano za zgodą redakcji.