Wiedeński muzyk jazzowy Thomas Gahsch jest jednym z najbardziej wielostronnych i pożądanych trębaczy na europejskiej scenie jazzowej. Liczy się nie tylko jako „natchnienie” i kreatywny szef formacji Mnozil Brass lecz prowadzi tourne m.in. z w własnym zespołem Gansch&Roses po jazzowych klubach i salach koncertowych.
Wywiad z Thomasem Ganschem przeprowadził Gunter Stein dla magazynu sonic
sonic: Panie Gansch – na stronie pańskiej grupy Gansch&Roses można przeczytać, że doroastał Pan w miejscowości Melk gdzie był Pan zmuszany przez ojca do gry na trąbce. Jakie wspomnienia ma Pan o pierwszych kontaktach z muzyką i instrumentem?
Thomas Gansch : odkąd pamiętam, muzyka była w naszym domu najważniejsza. Mój ojciec kochał czeską muzykę dętą i ciągle komponował, poza tym dwukrotnie w tygodniu była u nas próba orkiestry miasta Melk – ojciec był jej kierownikiem. Od początku wielki wpływ miał też na mnie brat, jego poziom gry jest dla mnie do dzisiaj nieosiągalny. Przyjeżdżał wtedy często do Melk – fascynowała mnie coraz bardziej jego gra, że będzie trębaczem wiedzieli wszyscy. Mój ojciec dał mi mał róg pocztowy, który sam zrobił – był utalentowanym kontruktorem. Gdy miałem siedem lat pod choinką leżał mój pierwszy instrument – kornet Yamaha.
sonic : W wieku 15 lat zaczął pan studia na akademii muzycznej w Wiedniu. Także Miles Davis studiował przez pewien czas na Juillard School a potem zdecydował się, że nie chce skończyć w orkiestrze symfonicznej jako „pauzujący” trębacz. Od kiedy stało się dla Pana jasne, że nie chce Pan pójść drogą klasycznego trębacza orkiestrowego?
Thomas Gansch : Jak powiedziałem wcześniej wszyscy wiedzieli, że będe trębaczem. Wszyscy oprócz mnie. W wieku 14 lat w środku dojrzewania, chciałem zostać murarzem albo stolarzem, aby uniknąć oczekiwanią otoczenia. Ale zacząłem jednak studiować trąbke. Z początku z sukcesami – punktowałem swoją muzykalnością ale już wkrótce zauważyłem, że szkoła sprawia więcej problemów niż przypuszczałęm. Ciągle mnie porównywano z bratem i byłem stale „młodszym bratem Ganscha”, który nie był wstanie mu dorównać a poza tym był leniwy i przemądrzał. Już na trzecim roku wpadłem w kryzys, który trwał 6 semestrów. Na szczęście udało mi się z niego wyjść. Zdecydowałem się to wszystko odsunąć na bok i grać to co mi się na prawde podobało – czyli jazz.
sonic : Podczas pańskich studiów pojawił się zespół Mnozil Brass. Historia założenia grupy jest od dawna legendą, czy może Pan jeszcze raz odpowiedzieć jak do tego doszło?
Thomas Gansch : Założenia nie było. Poznaliśmy się przy automatach z kawą na uniwersytecie i stwierdziliśmy, że nasze pochodzenie- żaden nie był wiedeńczykiem a wszyscy trębaczami – bardzo nas łączy. Poza tym mieliśmy te same „standarty”. Każdy z nas w domu grał w miejscowej kapeli, mieliśmy więc wspólny repertuar – marsze, polki, walce i „jodłowanie”. Uzbrojeni w taki repertuar chodziliśmy raz w miesiącu do gospody „Mnozil” gdzie śpiewaliśmy i graliśmy, najczęściej tak długo aż sąsiad wzywał policje. (tacy sąsiedzi są w każdym domu na świecie) Nie graliśmy wtedy wcale ładnie, ale głośno i z uczuciem i właśnie to spodobało się obecnym.
sonic : Uważa się Pan za kreatora i szefa Mnozil Brass. Czy może Pan opisać jaki „duch” panuje w zespole? Skąd wieje wiatr? Czy jest moda znowu grać prawdziwą muzyke ludową?
Thomas Gansch : Właściwie nie. Wcześniej gdy graliśmy jeszcze wiele muzyki ludowej, był pomysł aby tą muzyke „wyciągnąc z kąta” ale przecież mieszaliśmy różne style, tworzyliśmy coś nowego. To co się nam podobało, najczęściej podobało się i ludziom i już wcześniej zauważyłem te „iskry w oczach słuchaczy”, którzy dobrze się bawili przy naszej muzyce. Jeśli chodzi o „ducha” – to raczej pojęcie „demokracja” pasuje lepiej – spieramy się, ale każdy angażuje się w pełni, daje z siebie wszystko. Po za tym, to musze przyznać, że jest to kwestia „smaku” (tak jak przy wyborze wina), który odgrywa wielką role. Sądze, że teraz mamy po prostu ochotę robić dobrą rozrywkę.
sonic : Dlaczego spiew ma tak duże znaczenie w waszych programach?
Thomas Gansch : To pytanie ciągle wraca. Z początku tego nie chciałem, ale w międzyczasie okazało się, że nie można z tego zrezygnować. Śpiew obok aktorstwa jest kluczem do szerszej akceptacji przez publiczność. Z orkiestrą dęta większość ludzi kojarzy tylko namiot z piwem i uliczne parady, do tego jeszcze rubaszne kawały i opowieści. Dzisiaj śpiewamy bardzo chętnie i być może nie najgorzej. Taki rozwój grupy zawdzięczamy przede wszystkim Sebastianowi Fuchsbergerowi, który nas niestety opuścił przed dwoma laty.
sonic : Jak dotąd na scenie prezentowaliście różne programy, teraz gracie głównie „Łódź Trojańską”. Czy jest jakiś program, który Pan szczególnie lubi?
Thomas Gansch : Trudno powiedzieć, wszystkie porgramy wspominam dobrze. Trzeba po pewnym czasie zmieniać program żeby nie wpaść w rutyne, nie stracić radości tworzenia nowych rzeczy. Zawsze są fragmenty lub sceny, które się powtarzją kilkakrotnie bo ciągle mają swój urok. W zasadzie najwięcej przyjemności sprawia mi aktualny program.
sonic : Jaką role ma na koncertach Mnozil Brass improwizacja? Czy każdy koncert jest taki sam?
Thomas Gansch : W „Łodzi Trojańskiej” a przynajmniej w pierwszej części jest mało miejsca na improwizacje, sztuka jest mocno związana z tekstem i akcja musi trwać. Za to po przerwie jest już troche „tego i owego”. W takich swoh jak „SEVEN” lub „Żółtko jaja” improwizacja ma duże znaczenie.
sonic : Obok działania w Mnozil Brass był Pan członkiem Wiedeńskiej Orkiestry Artystycznej VAO. Od 1999 roku ta znana orkiestra jazzowa przeżyła całą „zmianę pokoleniową”. W tym czasie przyszło wielu nowych muzyków. Jakie były pańskie doświadczenia w tej kwesti przez ostatnie lata VAO?
Thomas Gansch : VAO była moim prawdziwym uniwersytetem. Wielu, niewirygodnie miłych, wesołych i utalentowanych muzyków, dało mi okazję ich obserwacji, słuchania i prowadzenia rozmów na wszystkie możliwe tematy. A co najważniejsze: mogłem z tymi korfeuszami muzyki grać. Zawiązały się przyjaźnie i będą one trwać jeszcze długo. Każdemu młodemu muzykowi jazzowemu życze gry z takimi ludźmi jak Matthieu Michel,Andy Scherer,Florian Bramböck,Adrian Mears i MarioGonzi,lub prowadzącym trębaczem Thorsten Benkenstein lubTobias Weidinger by wyminić tylko kilku od których wiele się nauczyłem, jeździłem na tournee i naturalnie od lidera Mathiasa Rüeggera, który od 30 lat pracuje aby ta niezależna orkiestra utrzymywała się na powierzchni. To były naprawdę piękne czasy.
sonic : Z członków VAO utworzył Pan zespół Gansch&Roses – jak określiby Pan styl pańskiej grupy?
Thomas Gansch : Gramy głownie mój repertuar. Qucktime jest np. okłonem w stonę Bebop i Funky, typowym utworem z lat siedemdziesiątych, gdzie niektóre pasaże przypominają czasy orkiestry Thada Jonesa i Mela Lewisa z tamtego okresu. Tom&Jerry jest z kolei ukłonem w stronę Scotta Bradleya i kompozytorów filmowych. Można stwierdzić: jako dziecko oglądałem za dużo telewizji i to słychać w Gansch&Roses.
sonic : Mieszka Pan w Wiedniu. Czy muzycznie czuje się Pan jak w domu? Jak można określić muzyczną scenę tego miasta? jaką pozycję ma jazz w Wiedniu?
Thomas Gansch : Sądzę, że Wiedeń był i jest bajbardziej przyjaznym muzyce miatem europejskim. Istnieje ogromna oferta koncertów, mamy wiele klubów jazzowych, które mają regularne sesje – najpiękniejsze to Porgy&Bess. Do Wiednia ciągnie i ściąga jeszcze więcej kreatywnych muzyków. Brazylijczucy, Kubańczycy, Rosjanie, Anglicy, Afrykańczycy, Australijczycy i wielu innych, tutaj zostają tworzą społeczność i mają bardzo żywotny i ożywczy wpływ na tutejszą scenę muzyczną. Jazz ma relatywnie wysoką pozycję, mimo że nie ma np. wielkiej orkiestry radiowej.
sonic : Od lat gra Pan na swoim Gansch Hornie. Jak wpadł Pan na tą kombinację amerykańsko-niemieckiej trąbki? Jakie zalety ma taki instrument?
Thomas Gansch : Zawsze chetniej grałem na instrumentach z obrotowymi wentylami – ze względu na dźwięk. W orkiestrze VAO, wybór był prosty, stworzyć taką trąbke którą można łatwo utrzymać w jednej ręce. Poza tym chciałem mieć trąbke orginalną i niepowtarzalną, wygłądającą „cool”. Jest „skrojona” na moją miarę i nadaję się do każdej muzyki. Bardziej miękki, cieplejszy dźwięk w piano i bardziej „cięty” w forte, a tak w ogóle super sound.
sonic : Jak określiłby Pan swoją muzyczną folozofię?
Thomas Gansch : Muzyka jest dobrem, filozofią życia, religią. A muzycy są jej kapłanami. Tak jest na całym świecie. Gdy jestem gdzieś obcy, biorę trąbke, staje obok muzyka i w ciągu pół godziny mam już społeczną wieź z otoczeniem. Muzyka łączy ludzi, jest niezawodnym przewodnikiem po dorgach życia i śmierci. Na grobie kamiennym mojego ojca jest napisane: „Muzyka była jego życiem” .
Coś podobnego będzie napisane na moim.
Więcej na temat: Jazz, Mnozil Brass, Thomas Gahsch, TrąbkaWywiad z Thomasem Ganschem przeprowadził Gunter Stein dla magazynu sonic
Arykuł publikujemy dzięki uprzejmości firmy Schagerl Polska http://www.schagerl.pl