Jacek Muzyk o przesłuchaniach do amerykańskich orkiestr

Zostałem zaproszony do napisania czegoś ciekawego o sobie – czegoś, co nie będzie stanowiło swoistej wyliczanki sukcesów, a będzie raczej prezentowało mój osobliwy rys jako muzyka i profesjonalisty. Przyznaję – pomysł podoba mi się zwłaszcza, że (i tu nie przypisując sobie żadnej wyjątkowości) mam do przekazania kilka wcale ciekawych refleksji. Postanowiłem wykorzystać tę sposobność do podzielenia się swoją wiedzą na temat przesłuchań do amerykańskich orkiestr. Uznałem, że ciekawym może okazać się naświetlenie pewnych nieznanych ogółowi zjawisk, które rządzą polityką przyjmowania muzyków do orkiestr.

Niektórzy moi koledzy są pełni podziwu, że w moim wieku mam energię, ochotę i zapał do pracy nad instrumentem, podczas gdy inni są już na emeryturze lub grając w orkiestrach są „holowani” aż do osiągniecia wieku emerytalnego.

Co ja jeszcze robię na rynku muzycznym? Wciąż się rozwijam i wciąż gram coraz lepiej, wciąż podsycam swoje marzenia i generuję z nich energię potrzebną do pracy i osiągania sukcesów. W zeszłym roku wygrałem przesłuchanie na waltornistę-solistę w Houston Symphony, zaś w ciągu ostatnich paru lat brałem udział w finałach konkursów na pierwszą waltornię m.in. do Los Angeles Philharmonic, San Francisco Symphony, Pittsburgh Symphony, Cincinnati Symphony, Saint Louis Symphony, Saint Paul Chamber Orchestra czy Seattle Symphony. Doświadczenia te wykształciły we mnie dosyć zdrowe spojrzenie nie tylko na wymagania i zasady przyjmowania muzyków do orkiestr, ale także na kwestie z muzyką niezwiązane decydujące o tym, czy w ogóle kogoś się zatrudnia.

W większości przypadków nie przyjmuje się nikogo. Jest to powszechnie uprawiana metoda zwłaszcza przez duże orkiestry; metoda pielęgnująca ich wizerunek, niedostępność i wyjątkowość – nikt nie jest wystarczająco dobry, żeby u nich grać! W San Francisco przez 10 lat nikt nie okazał się wystarczająco dobry, by grać pierwszą waltornię, w Saint Paul już szósty rok organizuje się przesłuchania – nigdy nie jest idealnie, zawsze coś komuś nie odpowiada: za dużo niebieskiego w dźwięku albo za zielona czerwień w brązowym.

W Chicago Symphony, gdzie dwukrotnie, rok po roku byłem finalista przesłuchań stwierdzono, że jeszcze nie czas żeby kogoś przyjąć i jeśli rzeczywiście ktoś jest zainteresowany tą pozycją, będzie ubiegał się o nią aż do skutku. Za przykład podano drugiego waltornistę CSO (Otto), który to został przyjęty dopiero za siódmym razem.

Niech pocieszeniem dla wszystkich „wiekowych” waltornistów będzie fakt, że tu, w USA, w odróżnieniu od Europy, wiek uczestników przesłuchań nie ma żadnego znaczenia (świetnym przykładem będzie tu niedawne zwycięstwo w przesłuchaniach na solistę w Saint Louis Symphony waltornisty 54-letniego, Rogera Kazy). Rywalizacja odbywa się za kotarą – często łącznie z runda finałową, a komunikacja z komisją odbywa się przy pomocy pośrednika i każdy zbędny hałas może powodować dyskwalifikację. Odczuł to zresztą na własnej skórze wyśmienity polski waltornista Daniel Kerdelewicz, który podczas przesłuchań do orkiestry w Nashville w odruchowej reakcji na komisyjne „thank you” odpowiedział „thank you”. Godzinę później siedział już w samolocie powrotnym do Buffalo.

Z mojego punktu widzenia logika przyjmowania muzyków najlepszych bez względu na wiek niesie za sobą pewną dużą wartość dodatnią – automatycznie podnosi się poziom orkiestr zasilając je kimś, kto nie wymaga dodatkowych szlifów i muzycznych alteracji. Zasila się orkiestrę produktem w stu procentach dojrzałym i gotowym.

W Polsce, dla odmiany, często przyjmuje się kogoś, kto w przyszłości ma być dobry (bo „wyrobi się”), a tymczasowo przyjmuje pozycje czeladnika , który z biegiem czasu dostosowuje się do często nienajlepszej sekcji i zamiast podwyższać jej poziom, utrwala obecny. Na szczęście nie jest to regułą i w wielu orkiestrach ten mechanizm nie funkcjonuje.

Wracając do przesłuchań: zazwyczaj po trzech rundach następuje tzw. superfinal, w którym uczestnik przesłuchania gra z sekcja. Często to właśnie ta runda decyduje o tym, kto zostanie przyjęty . Zwykle dostaje się jeszcze tydzień próbny z orkiestra – m.in. po to, aby inni członkowie orkiestry mogli się wypowiedzieć na temat potencjalnego pracownika (mówię tu o dopasowaniu dźwiękowym, stylu gry czy komforcie intonacyjnym). Jest to o tyle ważne, że po podpisaniu kontraktu stałego z muzykiem zwolnić go jest niezwykle trudno.

W finale do Saint Paul Chamber Orchestra oprócz mnie było jeszcze dwóch waltornistów. Każdy z nas (już w wyznaczonym terminie) musiał zagrać recital z fortepianem z wyznaczonym programem, który uwzględniał też granie z sekcją (podczas recitalu). Ostatnim krokiem były 4 tygodnie próbne z orkiestrą dla każdego z nas. W ostateczności nie przyjęto nikogo (i dobrze, bo tam zimno).

W kwietniu organizowane są – po raz drugi – przesłuchania na 3. waltornię do Boston Symphony. Żeby dostąpić zaszczytu ubiegania się o tę pozycje większość waltornistów, tych zwłaszcza z mniejszych orkiestr, musi zrobić nagranie z wyznaczonymi orkiestrówkami i utworami, co zrazu ogranicza liczbę kandydatów i powoduje, że nikt kto raczej nie ma szansy objęcia tego stanowiska nie zostanie dopuszczony do przesłuchania. Może to poważnie ograniczyć ilość uczestników – nawet do 20-30.
Co ciekawe, nawet po otrzymaniu odpowiedzi odmownej i wyraźnego, pisemnego zniechęcenia można przystąpić do przesłuchań powołując się na prawo, które gwarantuje nam unia muzyczna.

Choć w pierwszym odruchu chce się skrytykować konstrukcje wyżej opisanego mechanizmu, muszę powiedzieć, jako wielokrotny członek komisji egzaminacyjnej, że słuchając czasem przez kilka dni tych samych utworów i orkiestrówek traci się „świeżość” słuchania, układ odniesienia z godziny na godzinę staje się coraz bardziej płynny i w końcu przestajemy być obiektywni.

Jednym z przesłuchań, w którym brałem udział, a w którym takiego ograniczenia uczestników nie było był egzamin do Chicago Symphony. Kandydatów było kilkuset – jestem pełen podziwu dla komisji, która musiała nas wszystkich wysłuchać. Nie było tam też rund pośrednich co oznacza, że kilkusetosobową brać waltorniową zredukowano bezpośrednio do dwóch osób. Wszystko sprowadza się do złotej zasady “an audition is an impression” – grając przesłuchanie musisz zrobić wrażenie, pozytywnie wyróżnić się, odciąć od pozostałych. Czasem masz na to czasem tylko parę minut. Podejrzewam, ze nikt kto nie brał udziału w tego typu przesłuchaniach nie może wyobrazić sobie ładunku emocji (czytaj: stresu), jaki towarzyszy każdemu waltorniście. Wydawać by się mogło, że z rundy na rundę powinniśmy być bardziej zrelaksowani i pewni siebie. Niestety zazwyczaj tak nie jest, a wręcz przeciwnie – zmniejszający się dystans dzielący nas od ewentualnego zwycięstwa czy awansu do dalszych rund dodatkowo usztywnia i paraliżuje. Obciąża nas również świadomość poniesionych realnych kosztów przesłuchania (samolot, hotel, wypożyczony samochód), i obawa – już podczas grania, że w każdej chwili możemy usłyszeć “thank you” co znaczy, ze któryś z członków komisji właśnie wykorzystał swoje „liberum veto”.

Dwukrotnie grałem przesłuchanie do Chicago Symphony, dwukrotnie byłem w finałowej dwójce, dwukrotnie nie przyjęto nikogo. Powód raczej zawsze ogólny; za pierwszym razem pan Barenboim stwierdził, że mój dźwięk nie otwiera się wystarczająco na potrzeby Chicago Hall; za drugim razem, kiedy pan Barenboim uznał, że mój dźwięk już się otwiera i chce mnie zatrudnić, pan Clevenger nie był zdecydowany i zorganizowano kolejne przesłuchania.
Interesującym faktem może być to, ze na każdym przesłuchaniu spotyka się mniej więcej tych samych ludzi, ten sam „skład” – grupkę uparciuchów, którzy walczą do momentu aż w końcu wygrają… No i zwalnia się jedno miejsce. Często po roku powracają do “składu”, jeśli nie otrzymają kontraktu stałego.

Opisuję te wszystkie historie po to, żeby wszystkim polskim ambitnym marzycielom uzmysłowić jak to funkcjonuje, jaką pracę trzeba wykonać, żeby odnieść sukces, jaka jest szansa, że nam się uda, i jakich przeszkód można się spodziewać na swej drodze.

Przypominam sobie refleksje ze swoich pierwszych dni w Mannes College of Music, kiedy to w końcu wylądowałem na tej „Ziemi Obiecanej”, po lekcji poszedłem do ćwiczeniówki i w obecności tylko krzesła i pulpitu zobaczyłem i usłyszałem siebie samego dokładnie takiego jak w Polsce – tak samo brzmiącego, tak samo się nie chciało, tak samo się dłużyło, tak samo miało się dość po godzinie czy dwóch. Zrozumiałem, że o naszym waltorniowym losie decyduje nie to gdzie jesteśmy, z kim studiujemy i w jakich warunkach, jakie mamy powiązania. Że wszystko sprowadza się wyłącznie do ciężkiej pracy z “krzesłem i pulpitem” przez wiele, wiele lat. Warunki w jakich przebywamy mogą być tylko pomocne w osiągnięciu sukcesu, ale równie dobrze mogą w jego osiągnięciu przeszkadzać. Do dziś wybrzmiewają mi w głowie słowa mojego profesora: “pamiętaj, że jak Ty śpisz to ktoś inny ćwiczy”. Wszystko opiera się na wycieńczającej, mozolnej i żmudnej pracy każdego dnia.

Mam nadzieję, że ostatni akapit nie zabrzmiał zbyt zniechęcająco. Niech dodaje Wam energii do pracy wizja niełatwego ale naprawdę przyjemnego życia jeśli uda się już wygrać jakąś pozycję w dobrej orkiestrze.

Jacek Muzyk rozpoczął grę na rogu w wieku 18 lat. Po ukończeniu studiów w Akademii Muzycznej w Krakowie doskonalił swoje umiejętności w USA najpierw w The Mannes College of Music, potem w Juilliard School of Music w Nowym Yorku kończąc swoją edukacje muzyczną w Rice University w Houston,TX. 
Zawodową kariere rozpoczął jeszcze jako student w Capelli Cracoviensis, następnie w Sinfonii Varsovii i w Polskiej Filharmonii Kameralnej. Po odbyciu studiów stypendialnych powrócił do Polski gdzie pracował kolejno w Polskiej Orkiestrze Radiowej, Filharmonii Narodowej oraz Filharmonii Krakowskiej współpracując jednocześnie z wieloma orkiestrami krajowymi (m. in.Orkiestra Kameralna”Amadeus”, Sinfonietta Cracovia) i zespołami zagranicznymi (m. in.Danish Chamber Players, Camerata Sweden, Sinfonia Helvetica). Po powrocie do USA pracował kolejno w Houston Grand Opera, Dallas Symphony, Buffalo Philharmonic współpracując min. z Chicago Symphony głownie jako asystent słynnego Dale Clevengera oraz jako pierwszy waltornista z Pittsburgh Symphony, Saint Louis Symphony, Saint Paul Chamber Orchestra czy Houston Symphony. Od roku 2011 Jacek Muzyk jest solistą w Houston Symphony.
Jego dzialalność solowa oraz dydaktyczna obejmuje recitale, koncerty solowe i kursy mistrzowskie w Europie, USA, Ameryce Południowej, Chinach i Japonii. Dokonał wielu nagrań archiwalnych dla Polskiego Radia, uczestniczył w wielu nagraniach plytowych z orkiestrami polskimi i amerykańskimi oraz wydal 3 płyty solowe prezentując m. in. wszystkie koncerty Mozarta oraz transkrypcje 3 Suit wiolonczelowych Bacha.
Więcej na temat: Jacek Muzyk, przesłuchania, waltornia

Polub nas na Facebooku

Uwaga: Przeglądając stronę akceptujesz naszą Politykę Prywatności BRASSerwis.pl 2001 - 2024 Wszystkie prawa zastrzeżone.

lub

Zaloguj się używając swojego loginu i hasła

Nie pamiętasz hasła ?