Cześć!
De-eR, chyba gramy ze stresem w jednej lidze :). U mnie objawiało się to na egzaminach niemal identycznie. Na szczęście miałem myślącą komisję, która wiedziała, że ogólnie ćwiczę, coś tam potrafię grać, więc raczej mi nie dopieprzali. Przed egzamem wszystko spoko, ale już w czasie akcji koszmar – jakby grał świeżo upieczony trębacz „Świnki trzy”. Staccato – zero, dźwięk – zduszony. Najgorsze było, że ja świadomie byłem całkowicie wyluzowany i wiedziałem, że z tym całym denerwowaniem to strasznie się wydurniam, no ale cóż… :).
Ostatnimi czasy nie mam możliwości pokazywania swoich „umiejętności” w muzyce klasycznej, więc ten problem w zasadzie zniknął (miewam chwilowe spinki ale po pierwszym secie musi już być luz, choćby nie wiem co).
No właśnie, tak sobie myślałem wiele razy, jakie są tego powody i wymyśliłem :):
– w klasyce trzeba jednak coś udowadniać w czasie grania, np. grasz Haydna i pół sali czeka, czy trafisz to Es czy nie trafisz, a podświadomość już czatuje :).
– masz z góry założone cele, które w klasyce w czasie występu musisz ściśle zrealizować (nie wejdziesz sobie na to Es z przednutki przecież, ani np. nie dojedziesz legatem, bo przynajmniej z 10 profów się obrazi :))
– masz ciągle ogólne myślenie typu: „to i to musi wyjść”, „a żeby to zrobić jak Wynton…” 🙂
– jak wiesz, że coś może nie odpalić, to się ciągle zastanawiasz, czy na koncercie odpali czy nie – kolejny problem.
– w improwizacji powyższe problemy odpadają: coś Ci nie wychodzi? Spoko – wyjdzie za rok, za dwa, zastąpi się to czymś innym. No chyba, że niektórzy zakładają, że muszą wykonać określoną ilość patentów w chorusie :).
– w big bandzie np. już dyscyplina musi być, no ale jednak też mamy zawsze większy margines tej swobody, niż w orkiestrze symfonicznej. Sam sposób myślenia o rozrywce wrzuca człowieka na większy luz.
– w solówce „rozrywkowej” zapisanej też można pozwolić sobie na trochę większą swobodę, można coś przylegować, opóźnić odrobinę itd.
Może to wszystko powyżej to zbyt wielka filozofia, ale jednak u wielu to tak działa.
A inna sprawa to świadomość muzyczna, która cholernie mocno przeszkadza. Dlaczego małe dzieci grają często na całkowitym luzie? Bo „pan położy nuty na pulpit, dziecko wyjdzie, ukłoni się i odegra dźwięki, które trzeba ładnie zagrać i wszystko’. A jak już się trochę gra i zaczyna się kombinowanie z interpretowaniem, „a może tu by trochę ciemniejszym zagrać”, „tutaj rubatko małe”. Do tego świadomość istnienia zagadnień technicznych, warsztatu (lub jego braku) i się zaczyna – za dużo myślenia, za dużo kombinowania, za dużo skupiania się na pojedynczej nucie, „czy ten język tu tak, a może tak” —-> za dużo wątpliwości, 10 myśli na takt, rozkojarzenie. A przecież trzeba tylko dmuchać i pamiętać o frazie :).
Trudna sprawa jak dla mnie. Ile można by zrobić fajnej muzyki, gdyby nie stresy :).
Pozdrawiam!