Witajcie
Też jestem amatorem, trębaczem-hobbystą, więc nie zdarza mi się awaryjna sytuacja typu pięć minut do koncertu, a ja nie rozgrzany. Czasem jednak wiem, że mam tylko nadchodzącą godzinę na granie, reszta dnia będzie raczej zawalona innymi sprawkami, więc jak najszybciej chcę się rozegrać, żeby przejść do spraw istotnych, czyli melodyjek bądź skal, które mnie aktualnie interesują 🙂 No i jak to ktoś wyżej powiedział, jest tyle metod rozgrywania, ilu trębaczy, a mi najlepiej pomaga gra na samym ustniku na dzień dobry. Od znajomego muzyka usłyszałem to samo zdanie, które wyżej przytoczył Student: jeśli zagrasz coś na ustniku, to nie ma siły, żebyś nie zagrał tego na trąbce. Przecież od tego, co się dzieje w ustniku, zależy dziewięćdziesiąt procent dźwięku. Usłyszałem też, że w niektórych szkołach amerykańskich dzieciaki przez pierwszy rok w ogóle nie dostają do rąk trąbki – bzyczą na ustniku przez pierwsze 365 dni nauki. To jest podejście!
Poza tym przedęcia: kwinty od g1 w dół, kwarty od cis1 w górę. Jakoś szybko wtedy mi się wargi uelastyczniają, nie wiotczejąc równocześnie. Po piętnastu minutach mogę w zasadzie zacząć sobie grać coś niezbyt wysoko, po następnych pięciu-dziesięciu jestem fertig 🙂
No a na samym początku kilka krótkich ćwiczeń oddechowych, ale o nich nie piszę osobno, bo na co dzień żyję z używania przepony 🙂 i te ćwiczenia wykonuję niejako już poza
świadomością.
PS.: Jeszcze słówko a propos silent brass’u. No oczywiście cudowna rzecz i tak dalej, Debosch wspomniał o rozgrywaniu się w hotelu za pomocą tego cuda. Mój (legendarny już :-)) znajomy muzyk twierdzi, pewnie słusznie, że ćwiczenie na tłumiku wypacza zadęcie, bo trzeba dmuchać mocniej niż normalnie. Zwłaszcza w przypadku Silent Brass’u, który tłumi wszak omal do zera. Ale – paradoksalnie – dobrze to służy rozegraniu (mi osobiście, mówię tylko za siebie:-)), coś jak bieganie z obciążnikami. Zdejmujesz obciążnik i nagle czujesz, jakbyś miał wiatr w nogach. Coś w tym jest…