Witam!
Jeśli chodzi o Marsalisa, to rozmowa z jakimś jazzowym”koneserem” na jego temat wygląda zawyczaj tak:
JA: Niezły jazzman ten Marsalis, co?
„KONESER”: Ja wiem czy jazzman… No… fajnie gra, ale to nie to co Miles…
JA: A dlaczego nie to?
KONESER: A bo wiesz, on nie jest taki uznany, nie zrobił tyle dla jazzu i tylko wypieprza na tej trąbce itd.
JA: A lubisz Freddiego Hubbarda?
KONESER: Człowieku, no jasne, przecież to żywa legenda, z takimi ludźmi grał…
JA: Ale nie wszystkie jego płyty są dobre, co?
KONESER: Nienormalny jesteś, przecież to Freddie Hubbard – tacy ludzie nie nagrywają złych płyt.
Mniej więcej chyba chodzi o to, że najczęściej w ogóle jazzmanami nie nazywa się tych, którzy świetnie poruszają się w innych stylach (traktują je prawie na równi z jazzem) i mają wręcz doskonałą technikę. To dlatego Marsalis „nie jest do końca jazzowy”, a Sandoval to już w ogóle „pop i wesele”. W powszechnej opinii takich „koneserów” jazzmanem nie jest ten, który nie ma swojego wyraźnego stylu, małpuje innych, pcha się w „niejazzowe” projekty. Taki ktoś jest „poprawnym odgrywaczem” tego, co stworzyli „inni wielcy”. Inna sprawą jest, że najczęściej „tymi wielkimi” są ci, których życia obfitowały w jakieś dziwne sprawy, spowija je otoczka legendy itd. A już z własnych obserwacji mogę powiedzieć, że za „prawdziwych” jazzmanów nie uważa się tych, którzy są normalnymi ludźmi, mają PEŁNY dystans do swojej twórczości (potrafią się wręcz z niej nabijać), nie filozofują o dupie maryni tylko po prostu robią swoje i chętnie grają inne rodzaje muzyki.
Odjechałem trochę od tematu, ale może się jakaś ciekawa dyskusja wywiąże.
Pozdrawiam!
PS
Payton – świetna barwa i artykulacja do takiego groove’u, ale z paru dźwięków napewno nie do końca jest zadowolony :).