Witam!
Fajny temacik.
Mam to samo, ale na szczęście tylko w klasyce solo :).
Przed graniem jestem całkowicie wyluzowany, żadnych jazd, trzęsawek itd.
Wchodzę na scenę, kłaniam się – spoko wszystko. Przykładam trąbę – koniec. Uczucie takie, jakby w ogóle nie czuło się instrumentu, jakby ktoś trzymał za roztrąb i lekko nim ruszał Oczywiście cały czas normalna świadomość, opanowanie itd. ale granie nie idzie za cholerę – dźwięk do bani, nic nie odpala. Wiesz, że jesteś w pełni spokojny i wyluzowany, ale grać nie możesz. To podobno podświadomość tak fajnie działa i podobno oszukuje się ją poprzez różne ciekawe wizualizacje, wkręcanie sobie pierdół typu „jestem Marsalisem”:) itd. Nie działa… 🙂
Mądrzy ludzie gadają, że wszystko tkwi w opanowaniu utworu, ale nie do końca mi ta teoria pasuje, bo ja nie mogę wtedy nawet „Świnek trzech” normalnie zagrać :). A zresztą wydaje mi się – trzeba wyrobić sobie taką odporność, że powinno się zagrać nawet ze świadomością, że się nie potrafi do końca utworu albo się go dopiero czyta (różne sztuki nieraz wypadają :)).
Może chodzi o oddech (patrz: różne ćwiczonka relaksujące).
Albo po prostu trzeba wyrobić sobie myślenie „a wisi mi” i w takim przeświadczeniu utrzymywać się do kilkunastu sekund przed graniem, wtedy się dopiero skupić i jazda :). Może to też jakiś sposób…
Pozdrawiam!
ps
Było trochę już o tym na forum…