Cześć!
Dzięki za info!
Odnosząc się do wypowiedzi Radekssa:
Hmm, na warsztatach już bywałem.
Zespół też mam – nawet 2 (sęk w tym, że nie gramy łatwych standardów, ale np. porąbanego Scofielda 🙂 – nawet gram z tym składem dżoby, więc stąd potrzeba gwałtownego dokształacania się (nie chce kiedys nie dostać kasy za granie, bo solówka była do bani i bez sensu, a koledzy to naprawdę nieźli wymiatacze i muszę kiedyś do nich w końcu wyrównać :))
Z panem Aebersoldem już się dobrze poznałem :).
Słucham i analizuję 24/h – mam już nawet sprzęt w kibelku :).
A Piotra Barona nie lubię :)…
Kurczę, według mnie do improwizowania trzeba mieć talent – w innym wypadku solówka (nawet ta bardzo „poprawna”) będzie kopią czegoś, co już wiele razy było.
Z drugiej strony, odnosząc się do wypowiedzi Jazzika jednocześnie twierdzę, że dobra improwizacja to też kwestia teoretycznego wyuczenia się. Talent do improwizacji musi być wsparty solidnymi podstawami teoretycznymi – inaczej jest dużo szybkiego przebierania palcami i pustej efektowności, a mało sensu… wiem coś o tym :).
W każdym razie bycie jazzującym muzykiem (jazzmanem raczej nigdy nie ośmielę się nazwać :)) to nie jest łatwy kawałek chleba, niestety najpierw musi być zrobiony warsztat – tak jak w klasyce .